Belém, 2 listopada 2014 r.
Pokój Chrystusa z Wami wszystkimi.
Witam serdecznie wszystkich Parafian, przyjaciół, braci prezbiterów, braci i siostry ze wspólnot, z różnych grup parafialnych i przede wszystkim ukochaną młodzież ze scholą Szekina na czele.
Z góry przepraszam za polszczyznę, pewnie proboszcz będzie musiał siedzieć nad listem, aby on nabrał jakieś ludzkie brzmienie.
Przepraszam, że prawie miesiąc czekaliście na ten list, ale naprawdę czasowo jestem tutaj jeszcze bardziej zajęty niż w parafii św. Augustyna. Często mój dzień zaczyna się o 5.00 rano, a kończy o północy. Mam nadzieję, że taki stan rzeczy długo nie potrwa. Rok, dwa, a potem będzie łatwiej. Sytuację komplikuje fakt, że praktycznie nie mam pomocy ze strony miejscowych księży, nie mam wicerektora, stałego ojca duchownego, ani innego pomocnika. Stąd po prostu bardzo wiele rzeczy muszę robić sam.
Pisałem już komuś, że Belem to miejsce gdzie stykają się niebo i piekło, a ja na to patrzę od strony piekła, gdzie przyroda to niebo, gdzie człowiek, nawet trudno to określać. Bardzo ciężko tu żyć, ale dzięki temu, że jest tu aż tak ciężko, życie nabiera smaku i takie proste rzeczy jak wrócić do domu bez wypadku, albo znaleźć jakiś sklepik w pobliżu, albo to, że kolejny dzień człowiek nie zetknął się z przemocą, która tu panuje, to już powód do dziękczynienia. Zgadzam się, życie tu jest cudem.
W moim sercu mieszają się różne uczucia. Tęsknota za Wami, za parafią, za duszpasterstwem, za obyczajami, również za standardem życia. Z drugiej strony uczucie smutku, że w moim kraju pochodzenia jest aż tak źle i nie zapowiada się, że będzie lepiej.
Władze wspierają wszelkiej formy cwaniactwa, mizerii i przemocy, kombinatorstwa, korupcji i jeszcze pragną zwalczać po cichu naszą doktrynę. To jest naprawdę smutne, że dobrzy ludzi żyją tu za kratami, za elektrycznymi ogrodzeniami, a bezkarni bandyci niczym nie powstrzymani są na wolności. Tydzień temu w sobotę zabito w miejscach gdzie często jesteśmy około 6 młodych ludzi. Strasznie. Ale ponad tym wszystkim w sercu mam wdzięczność do Boga, że nas nie opuszcza ani przez chwile. Nawet, cało to zło zmusza nas do tego, byśmy przy Nim trwali na modlitwie, w dobrym życiu, chociaż dalej człowiek jest daleki od doskonałości. I w sercu jest jeszcze to pocieszenie, że nie ja to wybrałem, nie pełnię swojej woli, tylko wolę Tego który mnie tu posłał.
Fakty: jak pewnie wiecie, wyjeżdżając z Polski, już w Lizbonie zgubiłem wszystkie wartościowe rzeczy, narzędzia pracy, dokumenty i pieniądze, które dostałem na misje. Było to bardzo przykre doświadczenie. Spędziłem całą noc przed podróżą w komisariacie, ale skoro Lizbona jest miastem urodzenia św. Antoniego zwanego padewskim, za jego wstawiennictwem, udało mi się cudem, „wszystko” odzyskać na drugi dzień. Ten fakt bolesny i stresujący mówił mi dwie rzeczy. Życie i misje są ważniejsze niż wszystkie zabezpieczenia. I drugie, jeśli Boga by nie było, nie dałoby rady nawet tego zacząć, gdyż nawet podróż była pod znakiem zapytania skoro straciłem dokumenty itd.
Podróż odbyła się dosyć niespokojnie z różnych powodów, a tuż przy seminarium widok martwego człowieka przeraził mnie bardzo. Tu nie wolno czytać kroniki policyjnej, bo można zwariować. Wiadomość, że drugi raz mieliśmy włamanie o pierwszej rano 20 września, przeraziła mnie jeszcze bardziej, ale dzięki Bogu nikomu nic się nie stało. Nie mniej jednak, fakt ten zmusił nas do tego, że zamiast zacząć remont budynku, musieliśmy remontować mury, ogrodzenia i zainstalować ogrodzenie elektryczne. Mimo wszystko jestem przekonany, że nasze bezpieczeństwo jest wyłącznie w ręku Boga, ale z naszej strony staramy się zabezpieczać jak tylko to możliwe.
Dom w którym mieszkamy jest piękny, obszerny, ma dużo zieleni i nawet źródełko wody mineralnej, ale ma ogromne minusy.
1. Nie jest nasz, tylko wypożyczony na 4 lata.
2. Potrzebuje kapitalnego remontu od fundamentów aż po dach.
3. Mamy tylko 5 pokoi dwuosobowych dla seminarzystów.
4. To źródełko stanowi wielkie zagrożenie dla życia, gdyż w czystej wodzie może wylęgiwać się komar Aedes Egipt znany jako dengue, który wywołuje jedną z najgorszych chorób Brazylii. Mamy kolonię tarantuli, ale na razie nie przeszkadzamy sobie wzajemnie. Ale mamy co do niej plany na przyszłość (mam nadzieję, że nie z wzajemnością). Są też jakieś małe potwory, jakieś agresywne skunksy ale jeszcze nie miałem przyjemności z nimi się spotkać. Tak samo z wężami (podobno mieliśmy tu miesiąc temu boa, pewnie została zjedzona przez sąsiadów) oraz koral, ale nie była jadowita. Normalnie bajka. Z wyjątkiem jadowitych tarantuli, nic z tych rzeczy jeszcze nie widziałem i nie zazdroszczę tym, którzy widzieli.
Kiedy piszę do Was, zmagam się z czarnymi komarami, które atakują tylko w nocy albo w cieniu i są niemiłosierne.
Następnie uczestniczyłem w Cirio z Nazaretu. Jest to naprawdę widowiskowe nabożeństwo do Matki Bożej, które dla tutejszych katolików jest najważniejszym wydarzeniem w roku. Cała Amazonia się zatrzymuje na trzy dni i potem obchody trwają jeszcze przez 15 dni. W główniej uroczystości tzn. w drugą niedzielę października, gromadzą się na lądzie i na słodkim morzu – Amazonce ponad 3,5 mln ludzi. Jest to podobno największy manifest pobożności do Matki Bożej na świecie. Przyjeżdżają tu ludzie z całego kraju i zagranicy , kardynałowie itd.
Chociaż życie nie jest łatwe, seminarzyści czują się dobrze. Dzielnie pracują tu w domu razem ze mną, ale na razie jeszcze nie widać efektów naszej pracy. Jest ich dalej tylko 6, ale mamy nadzieję że w styczniu będzie ich więcej. To też jest problem, bo jak jest ich mało to trudno poradzić sobie z pracą w kuchni, w liturgii, w sprzątaniu a jeszcze do tego nauka i wspólnota.
Nawiązałem kontakt już w kilkoma rodzinami ze slumsów. Żyją oni w barakach z desek po drugiej stronie naszego muru lub w innych miejscach miasta przy kanalizacji itd.
To są biedni ludzie, którzy żyją w totalnej nędzy dla których my możemy wyglądać na bogaczy. Zaprosiłem jednego pastora ewangelickiego z baraków na kawę, by zobaczył, co tu się dzieje. W końcu on mi powiedział kilka słów otuchy, które ceniłem więcej niż wiele innych pocieszeń.
Dzięki Bogu, Waszej hojności i innych dobroczyńców, których Pan Bóg nam zesłał, cały czas działamy, czyścimy, remontujemy.
Żyjemy, co prawda w kruchości, ale na razie nic nam nie brakje. Albo nie zauważyliśmy jeszcze braków. Pracujemy ze wszystkich sił, aby się dokonało tutaj to dzieło, zgodnie z wolą Bożą.
Z drugiej strony są też piękne krajobrazy i owoce, które nawet nie wiedziałem, że istnieją. Klimat jest piękny. Równik. Trudno tu wytrzymać bez klimatyzacji, ale na razie nie możemy sobie na to pozwolić. Cały czas chodzimy z wiatrakiem przy sobie. To miasto jest zaskakujące. Są też piękne rzeczy. Kiedy myślisz, że już się przyzwyczajałeś do brzydoty, zobaczysz coś, co cię osłupia.
Nie jestem zadowolony z tego listu, bo wcale nie te rzeczy chciałbym opisywać. Przede wszystkim zaczynam tutaj patrzeć inaczej na świat, na ludzi, na własne życie – z większym dystansem. Za każdym razem jak tu ląduję przeżywam 3 dni terroru, ale potem zaczynam bardziej dostrzegać Boga w tym wszystkim. Zaczynam widzieć też jak byłem wyalienowany w Europie, jakie tu są ogromne potrzeby. Diabeł mówi, że tu mogę umrzeć w każdej chwili, a Duch mnie zaprasza do tego bym ufał i żył dzisiaj, chwilą obecną i zostawił przyszłość Panu Bogu.
Był jeden dzień kiedy było trudno, aż tak trudno, że człowiek nawet płakać nie umie, wtedy myślałem o rodzinach, które Papież tu wysłał na misje. Te piękne rodziny, z malutkimi dziećmi, one to znoszą a ja ? Karmiony przez Boga najlepszymi pokarmami, Słowem i przykładem wielu miałbym uciekać, by ratować własną skórę? NIE WOLNO!!!! A Ci chłopcy? Zostawili wszystko, przyjechali tutaj bez rektora, bez domu, bez ogrodzenia i wytrzymali rok! Jak mógłbym ich zdradzić? Nie wiem ile tu wytrzymam. Dzisiaj gościłem w seminarium ks. Luciano, Włocha z Lombardii. Pracuje on tutaj 63 lata. Dzięki niemu Droga neokatechumenalna zaistniała w Amazonii. Boży szaleniec – z jego winy tu jestem… hahahaha, o tym nie myślałem – chce tu umrzeć. Mówił mi, że nie umie już spać w normalnym łóżku. Hamak to jego żona. We Włoszech kiedy jest co 4 lata nie może spać, dlatego rzadko jeździ.
Wiecie co? Chcecie wiedzieć więcej? To przyjeżdżajcie. Jak się rozwinę to Was zaproszę. Naprawdę… to inny świat. W piątek pojechałem do parafii mówić o encyklice Humanae Vitae i znowu ktoś kogoś zabił, były protesty. Najważniejsza droga została kolejny raz zamknięta. Skoro jestem księdzem pozwolili mi przejechać samochodem po trawniku miedzy pasami, bym mógł pojechać z powrotem. Dojechałem do domu o 2.30 rano w sumie 6 i pół godziny w korkach.
Istnieje też Belem turystyczne. Przyjeżdżają tu nawet Europejczycy. Jest wyspa wewnątrz Amazonki, że można łatwo się tam zgubić. Belem to tak naprawdę duże miasto z przepięknymi słodkowodnymi plażami oraz z falami sięgającymi dwóch, trzech metrów.
Dobrze, czas kończyć, wszystko co za dużo to nie zdrowo…
Chciałbym, podziękować wam, dzięki waszym ofiarom ciągnę dalej roboty budowlane.
Chciałbym powiedzieć że w chwili obecnej tęsknię bardziej za Warszawą niż za moim domem w Brazylii. Boje się, że nie będę miał sił, by podtrzymywać nasze relacje, bo jestem tylko jeden a Was mnóstwo. Ale zbyt pięknie jest to co nas łączy, aby to stracić. Nie chcę tego stracić. Pomóżcie mi, pamiętajcie, módlcie się za mnie grzesznika, piszcie. A przede wszystkim trzymajcie się Boga i kochajcie naszą parafię. Ona jest wyjątkowa.
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie z nadzieją, że wkrótce się zobaczymy.
Ps. Podam kontakty do mnie:
- Mail: c.damaglio@wp.pl
- Skype: c.damaglio
Jak będą inne kontakty to podam.
Różnica czasu między Polską a Amazonią jest 3 albo 4 godziny do tyłu tutaj w Amazonii.
Najlepsze życzenia na jesienne dni, oraz na zbliżające się Adwent.
- Tel. (91) 3014 3030 (fixo)
- (91) 8052 5006 (cel.)